wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 1

Dźwięk budzika rozszedł się po pokoju, jako najbardziej znienawidzony dźwięk w historii. Podniosłam głowę, a przez moje ciało przeszły dreszcze. Rozejrzałam się do pokoju i dopiero teraz doszło do mnie co się stało. Podniosłam się na łokciach, odklejając nagie ciało od skórzanej sofy, i spojrzałam na chłopaka na podłodze. Leżał rozłożony i zupełnie nagi, przykryty jedynie błękitnym kocem. Delikatnie poruszyłam się w stronę chłopaka i pociągnęłam za jeden koniec koca. Szybko wstałam i owinęłam sobie koc jak, ręcznik. Mężczyzna poruszył się i głośno jęknął, następnie szybko wstał, a kiedy zorientował, że leży nagi na środku salonu, owinął się w pasie prześcieradłem. Chwilę staliśmy w ciszy, a ja zupełnie nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Cześć, um...
- Harry. - dokończył za mnie chłopak. Jego głos był niski i ochrypły nawet, jak na poranny głos.
- Słuchaj... Miło było Cię poznać, ale teraz pójdę się wykąpać, a jak tu wrócę to Ciebie już tu nie będzie. - powiedziałam, podtrzymując koc tak, aby nie spadł.
- Lexi..
- Pójdę na górę, a kiedy wrócę Ty będziesz w swoim idealnym świecie. - powtórzyłam z nieco innym zakończeniem, odwróciłam się na pięcie i skierowałam się do drewnianych schodów, a następnie do pierwszego pomieszczenia po prawej stronie - łazienki. Przed pomieszczeniem rzuciłam koc na podłogę i weszłam do środka. Odkręciłam kurek z wodą i spojrzałam w lustro. Każdy włos układał się w swój własny żywioł, ale zarazem wyglądały normalnie. Jest to skutek nieczesania włosów. weszłam do prysznica, zasuwając za sobą przeźroczyste drzwi kabiny.


Oparłam się o ladę, przenosząc cały ciężar swojego ciała na ręce, i pochyliłam się o przodu, patrząc jak jedna z pielęgniarek wypisuje dawki lekarstw pacjentom.
- Myślisz, że to Harris? - usłyszałam za sobą kobiecy szept. Uśmiechnęłam się pod nosem, nie reagując.
- Myślałem, że Harris to facet. - kolejny głos za mną się odezwał. Nadal stałam odwrócona do nich plecami i przyglądałam się koślawym literom pielęgniarki.
- To się zaraz okaże. Patrzcie i uczcie się. - po tych słowach już nikt się nie odezwał, usłyszałam tylko stukot obcasów i wyraźny kobiecy głos. - Cześć, jestem Chloe Robinson. A pani to pewnie Alexandra Harris.
- Doktor Harris. - poprawiłam blondynkę i przejechałam wzrokiem po pozostałej trójce. Jeden z nich - dokładniej brunet z loczkami, które były postawione na żel - wpatrywał się we mnie, jakby zobaczył kogoś cudownego. Z całą pewnością nie byłam to ja. Pozostała dwójka również była wpatrzona we mnie, jak w obrazek, ale zupełnie inaczej niż chłopak. - Tutaj macie swoje pagery. - powiedziałam i starałam się jak najbardziej nie pokazywać swoich emocji. Każdy z nich wręcz rzucił się na urządzenie, a ja zaczęłam iść w głąb korytarza. - Pielęgniarki będą was wzywać, kiedy tylko będziecie potrzebni. Pokoje dyżurnych. - powiedziałam, kiedy tylko dotarliśmy do pomieszczenia, gdzie przy każdej ścianie stało przynajmniej jedno łóżko piętrowe. - Śpicie tutaj lub gdziekolwiek się da, kiedy tylko nie macie pracy. Radzę nie spać z kim się da. Nie ma się wtedy za dobrej opinii. - rzuciłam i ponownie wszystkich wyminęłam. Kiedy usłyszałam za sobą stukot czterech par butów ruszyłam oświetlonym korytarzem. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał wpół do ósmej i ponownie zaczęłam mówić: - Wasz dyżur zaczyna się teraz i trwa trzydzieści sześć godzin. Dla szpitala jesteście praktycznie nikim. Jesteście na każde pstryknięcie palca pielęgniarek oraz moje. Nie macie prawa się sprzeciwić no chyba, że chcecie stracić pracę. Mam nadzieję, że wszystko zrozumiane. - na ostatnie zdanie odwróciłam się do nich przodem i przejechałam po nich wzrokiem. Każdy z nich przytaknął głową. - Chodźcie. - rzuciłam, ruszając korytarzem i zwinnie omijając idących w przeciwnym kierunku ludzi. Pchnęłam wielkie, szklane drzwi, na których było napisane drukowanymi literami: 'przychodnia'. Weszliśmy do środka i stanęliśmy przy ladzie. Wzięłam granatową podkładkę z listą pacjentów i przeleciałam wzrokiem po nazwiskach. - Numer jeden i dwa idzie szyć, a trzy zajmuje się przeziębieniami. Czemu tak stoicie? Do roboty! - poniosłam głos, ale wszyscy nadal stali i wymieniali się wzrokiem. Westchnęłam i zaczęłam im wszystko wyjaśniać. - Jeden to nasza blond chłopczyna, dwa - ruda, trzy to loczek, a cztery - blondi. A teraz do roboty! - dokończyłam, ale przerwał nam dość wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji i czarnych włosach. Był ubrany w jasną koszulę, zapiętą pod samą szyję, ciemne spodnie o garnituru i czarne mokasyny, a górę dopełniała marynarka.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie miałem się o kogo zgłosić. - zaczął, spoglądając na nieco niższą dziewczynę, która miała może z czternaście lat.
- W czym możemy panu pomóc? - zapytałam uprzejmie, kładąc dłonie na biodrach. Spojrzałam na dziewczynkę, która czuła się lekko zażenowana tą sytuacją.
- Chyba się już to wszystko zaczęło. Nie miałem pojęcia co kupić, więc wziąłem wszystko co było w sklepie. - powiedział, podając mi reklamówkę foliową. Zajrzałam do środka. Siatka była po brzegi wypełniona paczkami podpasek i tamponów z przeróżnych firm. Na usta zakradł mi się uśmiech, z trudem nie wybuchłam śmiechem.
- W porządku. Numer cztery pokaże państwu jak tego używać. - powiedziałam z uśmiechem, podałam blondynce reklamówkę i odeszłam nieco dalej. Dziewczyna złapała mnie za łokieć i zatrzymała.
- Z całym szacunkiem, ale nie sądzę, żeby tłumaczenie dziecku, jak zakładać tampony należało do mojego zawodu. - powiedziała ściszonym głosem, nachylając się o mnie.
- Mamy służyć pomocą, pamiętasz? - zapytałam, a ona pokiwała głową. - Więc rusz się i nieś pomoc światu. - zaśmiałam się.


Zaparkowałam na podjeździe przed domem i wysiadłam z samochodu, czekając aż sześciolatek wyjdzie na zewnątrz. Jego blond włosy układały się w każdą stronę, o wystawiania głowy za szybę, a niebieska koszulka była ubrudzona budyniem czekoladowym. Otworzyłam drzwi frontowe i od samego wejścia przywitały nas krzyki współlokatorów.
- Ile razy mam ci mówić, że jeżeli jest twoja kolej robienia zakupów to kupujesz wszystko co jest nam potrzebne?! - krzyczała brunetka przechodząc przed nami i posyłając nam przepraszający uśmiech.
- Eleanor, kiedy ty w końcu zrozumiesz, że facet nie kupuje tamponów? - krzyknął brunet, idąc za dziewczyną, nie zwracając na nas uwagi.
- Mam gdzieś ciebie i twoją dumę, Malik! - kontynuowała swoją kłótnię, tym razem była już w kuchni. My za to weszliśmy do środka i zaczęliśmy ściągać buty, a kurtki zawiesiliśmy na wieszakach.